To nie była spokojna noc…ale choć tyle niech będzie z tego zmagania się, że wyartykułuję parę zdań.
Tak bywa czasem, że dopada Cię znienacka. Nie było i bum – jest! Sytuacja, która zmusza Cię do szerokiego otwarcia oczu i buzi. Czasem pierwszym odruchem nie jest ani walka ani ucieczka – ja zastygam. Jak jaszczurka. Bywa, że rozpaczliwie próbując szybko zrozumieć, co tu się kurwa właśnie wydarzyło, przy czym staropolskie „kurwa”, staje się na jakiś czas pierwszoplanowym graczem w mojej głowie. Chwała Panu za te słowiańskie korzenie…
Takich zdarzeń przez ostatnie kilka miesięcy było chyba więcej, niż przez większą część mojego życia. I tak myślę, że tak to życie jest skonstruowane, że NIKT za ciebie nie może doświadczyć twoich emocji. Choć chciałoby się powiedzieć: „to nie mój problem, ja go nie chciałam”, to on właśnie uporczywie jest i z jakiegoś cholernego powodu właśnie ciebie dotyczy. I choćby nie wiem, jak bardzo się chciało, żeby „pierdol to”, „olej”, „nie przejmuj się” – było dobrą metodą, to nie jest. Bo oto właśnie nadaliśmy już czemuś znaczenie. Jeśli czujesz ból, żal, wściekłość, frustrację, to właśnie dzieje się coś, co jest ważne. Ważne chociażby dla naszego wzrostu i rozwoju! Bo jeśli pozwolisz sobie stłumić albo skutecznie odwrócić uwagę od tego bólu, to właśnie powiększasz strefę swojego Cienia, spychając do podświadomości to, czego nie chcesz o sobie wiedzieć. A skoro już Jung mi się nasunął, to warto jeszcze dorzucić jego słowa: „Żadne drzewo nie wzrośnie do nieba, jeśli jego korzenie nie sięgają do piekła.”…
I tak oto prowadząc autoterapię, łapiąc po słabej nocy odrobinę perspektywy, myślę, że mam kolejną wspaniała okazję, żeby poczuć chrzęst goryczy między zębami, pozwolić sobie po raz kolejny przeżyć swoją żałobę, pokorzystać na maksa ze wsparcia wspaniałych ludzi, których mam wokół siebie (i przy okazji trenować to, co idzie mi bardzo słabo – proszenie o pomoc). I przygotować się na to, że chcąc więcej od życia i biorąc je garściami, trzeba zapłacić za to wysoką cenę. Czasem „bycie zwycięzcą” to odważne wydobywanie się z bagna i mułu codzienności, zachowując wiarę w ludzi i własne wartości.
I na koniec jeszcze parę pokrzepiających słów Brene Brown:
Jest tylko jedna zmienna, która rozróżnia tych ludzi z poczuciem własnej wartości i zmagających się z nim, to właśnie wiara w bycie godnym miłości i przynależności. Ludzie żyjący pełnym sercem, ludzie których charakteryzuje odwaga (nie mylić ze śmiałością). Angielskie courage wywodzi się z łacińskiego „cor”, które oznacza serce. Odwaga by opowiedzieć historię o tym kim się naprawdę jest, odwagę by być niedoskonałym. Współczucie dla siebie, a później dla innych, ponieważ nie możemy praktykować współczucia dla innych, jeśli najpierw nie potrafimy dobrze traktować samych siebie. Potrafili odpuścić to, kim powinni być, pozwalając sobie być, tym kim byli – autentyczność. To jest absolutnie niezbędne by stworzyć związek. Kolejnym wspólnym mianownikiem jest całkowita akceptacją własnej wrażliwości. Wierzyli, że to co czyni cię wrażliwym, czyni cię pięknym. Wrażliwość, to gotowość do powiedzenia „Kocham Cię” jako pierwszy, gotowość do działania, gdy nie masz żadnej gwarancji, gotowość do inwestowania w związek, który może się nie udać.